Droga Rodzino, małe siostry, przyjaciele — uczestnicy tego dziękczynienia, które Jezus nam do dyspozycji zostawił w Wieczerniku. Eucharystia — dziękczynienie, i tak prosto i łatwo przebrnąć nam nawet przez niezwykle skomplikowane stany emocjonalne, chociażby takie jakie wywołała zupełnie dla nas zaskakująca śmierć i pożegnanie z Asią. Oczywiście, zanim sięgniemy po dziękczynienie Jezusowe, zanim skorzystamy z Jezusowej uzdrawiającej obecności w naszym sercu, to serce w rozmaity sposób i odczuwa, i boleje, i przypomina Asię. Trzeba by w tę atmosferę przypominania i współuczestniczenia zaprosić osobę nr 1, a jest nią Asia. Taki teraz zwyczaj, że na wszystkich pogrzebach wystawiają portret zmarłej osoby. Ludzie szybko chwytają takie tradycje, one są bliskie. Ale też jest w niej bardzo głęboki znak. Może niekoniecznie wszyscy to tak pojmują, ale kiedy troszkę pomyślą, dochodzą do tego przekonania: chodzi o obecność osoby, a portret tę obecność nam ułatwia. O wiele szybciej i prościej mam możliwość spotykania się z moją Mamą, która zmarła nagle 39 lat temu, aniżeli wtedy, kiedy posługiwałem jako kapłan. Teraz nie mam żadnych przeszkód, w każdej chwili mogę nawiązać z nią kontakt — tak samo z ojcem i najbliższymi. I to jest pierwsza myśl, którą chciałbym na wstępie tej, mam nadzieję, niezbyt długiej medytacji, przekazać: dziękujemy Sercem Jezusowym, Jego Zmartwychwstaniem, przy udziale Asi .
A święta Ewangelia 16-stej niedzieli, podpowiada nam temat owczarni, owiec, pasterza. To częsty temat w Biblii — pasterz — już w ST, od początku. Teoretycy i znawcy archeologii mówią, że to wzięło się stąd, że to słowo było najpierw głoszone wśród koczujących środowisk pasterskich. Dlatego ten bliski obraz utrwalił się również w księgach biblijnych. Do dzisiaj nie jest to obcy nam obraz, zwłaszcza gdy patrzymy na pewną namaszczoną formułę tytułowania nas nawzajem. Z tym, że muszę przyznać, że kiedy na mnie mówią „pasterz”, to nie mam kłopotów z przyjęciem takiego tytułu, a nawet uważam, że jest on bardzo bliski, a może najbliższy po słowie ojciec. Ale jak już patrzę na takie towarzystwo, zwłaszcza po studiach, i mam powiedzieć, że to są owce, to uważaj, bo się mogą poczuć dotknięci – zwłaszcza jakby ktoś pomyślał, że jak owce, to i barany(śmiech). Bo myśmy w naszym języku rozmaicie kwalifikowali poszczególne, nazwijmy to, grupy podopiecznych pasterzy, ale Pan Jezus nie krępował się mówić o umiłowanym przez Niego ludzie: są jak owce niemające pasterza. No, i zostajemy przy tym obrazie. Ten obraz w Biblii ma różne wymiary — najczęściej jest mowa o rzeszach, o ludzie, który potrzebuje pasterza, który zna głos pasterza, pasterz woła po imieniu, a więc ludzkie relacje… — to najczęściej jest taki obraz skompletowany. Ale zjawiają się trudne „obiekty”, chociażby takie jak najemnik – czyli ktoś, kto przyszedł z bardzo ludzkiego wyrachowania, a nie po to, by się troszczyć o owce, ale zarobić po prostu na chleb i jak było niebezpieczeństwo, to ratował się ucieczką. Natomiast dzisiaj jest mowa o pasterzach, którzy wykorzystują owce i doprowadzają do tego, że się trzoda rozproszyła. Nie zatroszczyli się o nią. I w to miejsce my byśmy weszli z posługą raczej sędziowską: nie pilnujesz, to teraz jesteś wezwany do odpowiedzialności. Ale Jezus, Dobry Pasterz mówi: Ja się zatroszczę, żeby naprawić nieprawość waszych uczynków. Zbiorę z wszystkich krajów — oczywiście, jest to Jeremiasz, okres niewoli babilońskiej, znów trzeba by tu całą sytuację społeczną, polityczną omówić… Otóż Chrystus wchodzi w zaniedbanie tych pasterzy ludzi. I to jest właściwie temat dzisiejszej niedzieli. Skoro rzesze nie mają pasterza, On sam zaczął ich uczyć. Jezus wchodzi w to miejsce, gdzie nam nie dostaje jakiegoś szczególnego gorliwego apostołowania. Można prowadzić pracę duszpasterską, apostolską tak jak się prowadzi regularną pracę pasterską: znam swoje, one mnie znają, idą za mną, prowadzę na pastwiska – wszystko jest uporządkowane. Więc przenoszę na realia polskie: wchodzę na Wały Jasnogórskie, do ołtarza jasnogórskiego, mam iluś tam pielgrzymów, nawet setki tysięcy, oni przyszli, ja głoszę im Ewangelię. A co zrobić z tymi, które nie usłyszą głosu pasterza, które są słabe albo pokaleczone, albo małe, albo chore, albo pobuntowane…? W Ewangelii jest bardzo wyraźnie instrukcja, jak zareagować na tego typu problem — wziąć na ramiona i ponieść. Pobłądziła? Szukać! Zostawić te, które są bezpieczne i dają sobie radę, a tę szukać. Ja nie przypuszczam, żeby któraś z małych sióstr wygłosiła kazanie na Wałach jasnogórskich, do 10, 20, 50-ciu tysięcy; raczej chyba nie było takiego wydarzenia. Ale ile osób tu przyszło, tych indywidualnie potrzebujących, tych, do których taki głos jak się to mówi, nad głowami, nie dotrze. Bo mają jakąś bardzo szczegółową swoją sprawę. To nie musi być nawet wyjaśnianie Ewangelii. Pamiętam, jak Aśka zaczęła jako listonosz i pierwszy problem teologiczny, jaki zgłosiły dzieci w szkole: przyniosła listy do sekretariatu na Golęcinie, to dzieci przyleciały, patrzą i pytają: proszę pani, a siostrze listonosz mówi się dzień dobry czy szczęść Boże?… Bo jak pan listonosz przychodzi, to się mu mówi dzień dobry, a jak się widzi siostrę czy księdza, mówi się szczęść Boże. A tu nagle sytuacja skomplikowana, z której dzieci nie mogły wybrnąć. Dla Aśki była to więc okazja, żeby sobie z nimi pogadać. Ale gdy weszła do kilku panów – bo jeden rentę dostał, a koledzy byli akurat u niego na wódeczce. I zobaczyli dużą torbę listonosza: „Aa, siostro, w tej torbie, to nie na jedną flaszkę tam siostra chyba ma” A tego bractwa to kilku ludzi tam stało, rozmaicie mogła się sytuacja rozwinąć. Ale wtedy mała siostra Asia, która wcale mała nie była, stanęła i mówi: „Panowie, spokojnie, siadać, nie radzę wam ze mną zaczynać”. I tym argumentem teologicznym przekonali się do uczciwości. Tu nie ma kazania. Tu jest osobisty kontakt. Skąd się brało u Asi, takie — bym powiedział — bardzo specyficzne usługiwanie wszystkim, ale ze szczególnym zatroskaniem o tych, którzy kiedyś tam pogubili ścieżki swojego życia…? Ja nie mogę za dużo mówić — po pierwsze dlatego, że do skrzynki z jej osobistymi notatkami nie dotarłem; ale do końca, czyli do ostatniej jej wizyty u mnie w Łomży (w czasie ostatniej jej wizyty w Polsce), korzystała u mnie z Sakramentu Pojednania.
Po pierwsze, ona naprawdę zakolegowała z Panem Jezusem — i to tak żywo i tak prosto, że ja często mówię: Asia, ja muszę sobie z tobą pogadać, żeby tę moją głowę teologiczno-podręcznikowo-szkolno-dogmatyczną troszkę przewietrzyć. Bo my poprzez naukę mamy takie zatłoczenie: pojęcia takie, a rozróżnienia, a argumenty, a biblijne, a teologiczne, a siakie, a owakie… Jeszcze nie otworzyłem brewiarza, żeby się pomodlić, a już myślę: to psalm mesjański, mamy tu dwie figury mesjańskie, a ciekawe, jak rozumieją te figury (teologowie)… I już się skończyła modlitwa, a ja zdążyłem już jakimś tam młynkiem egzegetycznym ten tekst Dawidowy przemielić. To przeszkadza. I właśnie kontakt z taką duchowością, jaką reprezentowała Aśka — zresztą wszystkie małe siostry mają na ogół trochę pod tym względem szczególny przywilej: za długo studiują, ciągle mają te dyskusje, warsztaty, lektury, i Pismo św na wszystkie strony… Ale są wolne — może dlatego, że tak dużo do tych egzaminów się nie przygotowujecie. A jak się zdaje egzaminy, to trzeba wiedzieć nie tyle, co mówi Pismo św, ale co uczeni o tym Piśmie św mówią. A was tylko interesuje, co Duch św. powiedział. Chociaż uczonymi nie gardzicie i do komentarzy zaglądacie — ale to jest zupełnie inny sposób. Ja nie muszę się wbić w myślenie autora tego komentarza, tylko wbijam się w światło Ducha św. To jest zdecydowanie inna lektura.
I to, że tak zakolegowała z Panem Jezusem i to tak bardzo zakolegowała, w sposób — nie boję się tego słowa powiedzieć — mistyczny. Mówię to słowo z pewnym zatrzymaniem się, ponieważ przez mistykę rozumiemy jakieś nadzwyczajne objawienia, albo doświadczenia nadzwyczajne. Aśka była niezwykle trzeźwą, prostą osobą, a w kontakcie z Bogiem była mistykiem przez swoją niezwykłą prostotę i konsekwencję. A to bardzo uwalnia człowieka od wszelkich uzależnień, uprzedzeń, jakichś smętków, wpadania w jakieś katastroficzne nastroje. W to miejsce wchodzi przyjaźń z Jezusem Chrystusem. I to jest pierwsza przestrzeń, w której ja osobiście bardzo wiele z Asią przebywam, korzystając z jej duchowości. A przy tym była niezwykle otwarta na człowieka, taka do najprostszego gestu pomocy. Ja się muszę przyznać, że ja często mówię: mam was dosyć, należy mi się chwila spokoju, ja nie muszę tego robić, jestem na emeryturze itd. Po prostu brakuje człowiekowi takiego konkretnego zaangażowania, no, takiego typowego, jak w rodzinie: żadna matka nie powie — przepraszam, ale ja jestem na emeryturze, ty sobie becz… Więc to nastawienie, że człowiek to jest człowiek, i on jest w pewnym sensie moim panem, a nawet nie bardzo w pewnym sensie tylko — ono jest typowe dla sióstr. Siostry idą i jak gdyby wyszukują takich momentów, kiedy ktoś słabnie, ktoś się męczy, nie ma siły…(…). Otóż, taki mały szczególik. Mam pustelnię, maleńka pustelnia, blisko Łomży, 8-10 osób może tam stacjonarnie przebywać(…). Aśka poprosiła mnie, żeby mogła tam rekolekcje odprawić, indywidualne, tygodniowe. Jest tam kaplica, Najświętszy Sakrament, blisko też parafia, by móc iść na Mszę św. Ale obok tej pustelni był sąsiad, pan Janek, świętej pamięci… P. Janek był postrachem wsi — bo po pierwsze miał bardzo dużo zarzutów wobec wszystkich sąsiadów, a po drugie, miał kilka strzelb różnego rodzaju(…). Długo się nie przygotowywał, tylko wychodził. Uzbrojony takim argumentem. Notabene, rozpędził w ten sposób wesele (…); wszystko było dobrze, ale p. Janek przyszedł na tzw „wieczorowego”. I ktoś coś powiedział, co się panu Jankowi nie spodobało. Pan Janek popatrzył, poszedł do domu, przyniósł broń i mówi: „Do pierwszej w nocy, nie ma tu już ani jednego z was!” Nie ma z nim żartów, rozpędził wesele. Więc mówię do Aśki: jest tu taki p. Janek, on jest spokojny, patrzy na ten nasz budynek jakby dozorując. Nie przejmuj się nim. Ja myślałem, że go może gdzieś spotka i będzie może zalękniona. Potem spotykam się z nią w czasie jeszcze tych jej rekolekcji, a ona mówi: „Ojcze, byłam na herbacie u pana Janka. W życiu nie widziałam kogoś, kto mieszka w takim brudzie, w takiej nędzy i jest tak dziwnie uprzedzony do otoczenia”(…) I od tego momentu, ile razy pojawialiśmy się samochodem w pustelni, pan Janek kroczył, kroczył – ja czy byłem w sutannie, czy w garniturze, bez krzyża, w koloratce, całował mnie w rękę; siadaliśmy, rozmawialiśmy… Pan Janek stał się naszym najlepszym sąsiadem. Nigdy nie był agresywny, ale tym razem szukał kontaktu z nami!..
Ja myślę, że oni się gdzieś tam teraz spotkają… Aśka chyba takich ma wielu, tak mi się wydaje… Czym właśnie przyciągała…? Ktoś powie: młoda, dynamiczna, wysportowana, pięknie grająca na gitarze, pięknie śpiewająca… Miała sporo tych boskich talentów, którymi mogła w społeczeństwie służyć… A że panu Jankowi nie wygłosiła katechezy, tego jestem najzupełniej pewny. Ale on przeżył w kontakcie z nią coś, czego nie dopatrzył się u swoich sąsiadów: jakąś niezwykłą życzliwość wobec drugiego człowieka. I to jest ten pasterz, który bierze na ramiona, który opatruje, który dogląda, i który nie krzyczy, żeby się zebrać w siedmiu szeregach i wtedy pójdziemy na herbatę. Podejdzie do każdego, każdemu poda rękę. Ja muszę powiedzieć, że z Asią w czasie jej choroby, ale też i po jej odejściu mam taki szczególny kontakt i od czasu do czasu podrzucam jej „robotę”… i mówię jej: teraz się mądrzysz…? A ja wciąż na tych emeryckich papierach trochę muszę się tu tułać, no to sobie załatwiaj — tak jak to miałaś w zwyczaju…
I to chciałem wam, najdroższe siostry, powiedzieć, mówiąc o waszym szczególnym charyzmacie i to chciałem powiedzieć rodzinie, mamie i najbliższym — że ona w dalszym ciągu jest asystentką Dobrego Pasterza, który „ulitował się i zaczął nauczać”…
Homilia biskupa Stanisława Stefanka w czasie Eucharystii za ms Asię,
19.07.2015 (Częstochowa). Tekst nieautoryzowany.
Dodaj komentarz